czy samotna matka ma szanse na miłość

SAMOTNA MATKA SZUKA SAMOTNEJ MATKI DO WYNAJĘCIA: najświeższe informacje, zdjęcia, video o SAMOTNA MATKA SZUKA SAMOTNEJ MATKI DO WYNAJĘCIA; samotna matka szuka samotnej matki - Warszawa samotna matka dodatki / shutterstock Przedszkole – pierwszeństwo w przyjęciu do oraz zwolnienie z opłat. Samotna matka może liczyć na to, że jej dziecko będzie miało pierwszeństwo, jeśli chodzi o przyjęcie do placówki państwowej. Dzięki temu będzie mogła łatwiej wrócić do pracy (lub poszukać nowej), np. kilka-kilkanaście Odp: Zostawiła mnie, czy są szanse, że do mnie wróci? niemożliwe hmmm, widzisz a jednak tak jest wiesz, do tego wszystkiego dochodzi jeszcze strach o nią bo wiem, ze facetowi z którym się spotyka chodzi tylko o jedno jak większości facetów i wiem ze ją skrzywdzi i strasznie mnie to boli. Chciałabym aplikować o council house. Jestem w ciąży, mieszkam w Anglii prawie 2 lata, nie posiadam statusu rezydenta i aktualnie nie pracuję. Czy są jakieś szanse na do dostanie mieszkania z councilu, bo czytałam, że tylko osoba pracująca z rezydenturą może aplikować. Słyszałam od znajomych, że jako samotna matka powinnam Mieszkam w Tychach. Mam 38 lat. Chętnie poznam samotnego tatusia z okolic lub mężczyznę, który lubi dzieci do stałego związku. Interesują mnie mężczyźni bez nałogu. Zainteresowanych proszę o wiadomość na: ktos1@interia.pl. Pozdrawiam. Wt, 06-01-2015 Forum: Ojcowie samotni - Samotna matka pozna meżczyznę. nonton drama thai hua jai sila sub indo. Ostatnio coraz częściej słyszy się o „powołaniu do samotności”. Nawet młodzi ludzie, nieraz dopiero po studiach postanawiają nie zakładać rodziny. Robią to całkiem dobrowolnie albo – nie mogąc znaleźć kandydata na małżonka dochodzą do wniosku, że samotność jest ich drogą. Utwierdzają ich w tym media lansując bardzo popularny ostatnio model „singla”. A jak to wygląda naprawdę? Czy faktycznie jest takie powołanie? Czy Bóg dla tak wielu osób przewidział właśnie taką drogę do zbawienia? A może to tylko ucieczka przed odpowiedzialnością, modne wytłumaczenie dlaczego nie mam rodziny? A może za etykietką „singiel z wyboru” kryje się dramat współczesnego człowieka, któremu coraz ciężej znaleźć bratnią duszę? Może to wcale nie jest wolny wybór ani powołanie?Popatrzymy co kieruje człowiekiem w podjęciu decyzji o do zasady nie ma takiego powołania, by człowiek był sam. Bóg stwarzając człowieka stwierdził, iż nie jest dobrze by pozostał on samotny. Oczywiście, nie oznacza to, że każdy musi się żenić czy iść do zakonu. Rzeczywiście, są ludzie, którzy nie widzą się w żadnej z tych sytuacji. Całkiem dobrowolnie postanawiają pozostać bezżennymi. I to jest ok - pod jednym warunkiem: że poświęcą się czemuś konkretnemu, jakiejś wielkiej sprawie, idei, której wykonywanie nie dałoby się pogodzić z pełnieniem roli męża czy żony. Tylko my to rozumiemy tak: najpierw następuje zaangażowanie w jakąś działalność, najpierw zaczynamy coś robić dla innych. Widzimy, że to nas pochłania całkowicie, że staje się to naszym zadaniem życiowym, nie wyobrażamy sobie siebie w innej roli i dochodzimy do wniosku, że ta działalność jest dla nas ważniejsza niż realizacja siebie w rodzinie czy zakonie. I wtedy dobrowolnie z tej rodziny rezygnujemy, bez żalu, z poczuciem, że to jest właśnie najwłaściwsza droga. Oczywiście jest to wymodlone, rozpoznane, skonsultowane z kierownikiem duchowym, spowiednikiem itp. I daje nam to taką radość i poczucie spełnienia, że chcemy to robić całe życie. To jest właściwa kolejność. A nie taka: chłopak czy dziewczyna zastanawia się na powołaniem i dochodzi od wniosku, że jest powołany/a do samotności. I dopiero potem zaczyna się zastanawiać co by tu w życiu robić. No bo skoro nie rodzina czy zakon to coś "na usprawiedliwienie" bycia samemu wypada mieć. Zaczyna trochę działać w Caritasie, trochę w jakiejś wspólnocie, troszkę tego skubnie, trochę tego. W niczym dłużej miejsca nie zagrzewa. I co się dzieje? Nie jest spełniony/a, nie jest do końca szczęśliwy/a. Bo brak jest tej głębi, tego ducha ożywczego, kierującego ich zapałem. Lata lecą, czasem ktoś się koło nich zakręci, ale - według nich - "to nie to", bo oni mają przecież inne powołanie. Każdy dzień wygląda tak samo: praca, dom, jakiś obiad, zakupy dla jednej osoby, weekendy u rodziców. Natarczywe pytanie ze strony rodziny co dalej, na które nie bardzo wiadomo co odpowiedzieć. Przyjaciół coraz mniej, bo każdy zajęty swoimi sprawami. Nic za bardzo nie daje satysfakcji, bo dla kogo ubierać choinkę, dla kogo piec ciasto? W końcu naprawdę zostają sami i zastanawiają się co tu dalej robić, czym się zająć. Pojawia się myśl: a może trzeba było wyjść za mąż? A może trzeba było pójść do zakonu? Przystają do jakiejś grupy przy kościele, coś robią, ale nadal brak tego "ducha". Nie chcemy broń Boże nikogo urazić! Chcemy tylko powiedzieć, że jest ZASADNICZA RÓŻNICA między byciem samemu z wyboru (dla idei) a domniemanym powołaniem do samotności (z braku pomysłu na życie). I znów: wiemy, że nie wszyscy założą rodzinę. I nie z ich winy tak będzie. Po prostu - nie znajdą kandydata na męża czy żonę. I my tego absolutnie nie krytykujemy, doskonale rozumiemy ich ból, bo w pewnym momencie życia wydawało nam się, że będzie to też naszym udziałem. Należy takim osobom współczuć bólu niespełnionego powołania i na ile to możliwe starać się im pomóc – tak bardzo konkretnie: przez poznawanie ze swoimi znajomymi, którzy także jeszcze są sami, przez zachęcanie do szukania tej drugiej osoby przez internet czy choćby biuro matrymonialne. Natomiast zmierzamy do tego, że nie ma powołania DO SAMOTNOŚCI dla niej samej. Bo nikt nie może żyć dla siebie. A zatem albo wybiera poświęcenie życia czemuś i z tego powodu rodziny nie zakłada, bo nie pogodziłby obowiązków albo nie z własnego wyboru pozostaje sam, choć chciałby mieć rodzinę. I wtedy realizuje się inaczej. Natomiast nie może to być wybór z wygody, lenistwa, nierealnych oczekiwań co do kandydata na małżonka, lęku przez zobowiązaniem się. Wiecie kto to jest tak bardzo ostatnio lansowany singiel? Ktoś komu się wydaje, że "ma powołanie do samotności". Ktoś kto boi się wejść w formalny związek. Ktoś kto zostawia sobie furtki. Ktoś kto podejmuje wybory wygodne a nie słuszne. Trudno nam sobie nawet wyobrazić, by dobrowolnie zrezygnować z miłości: do małżonka lub w służbie bliźnich. Bo "powołanie do samotności" jest rezygnacją z miłości do innych na rzecz miłości tylko do siebie. I przeciwko takiemu powołaniu protestujemy. NIE WOLNO zatem robić założenia, że "może takie jest moje powołanie". Zdarza się też, że ktoś owo powołanie do samotności tłumaczy np. koniecznością pozostania z rodzicami. Zawsze w tym przypadku mamy mieszane uczucia. No bo faktycznie: rodzicom zawdzięczamy życie i wychowanie, a zatem sumienie nawet nakazuje nam zająć się nimi na starość. No i oczywiście rodzicom zawsze należy się pomoc. Ale pomoc nie może być rezygnacją z własnego życia. Bo co się stanie jak rodzice umrą? KASIA: Gdy dostajemy listy z pytaniem czy nie powinno się poświęcić rodzicom zawsze przychodzi mi na myśl moja kuzynka, której wydawało się że takie właśnie jest jej zadanie życiowe. Po śmierci rodziców, która nastąpiła wcześniej niż się komukolwiek wydawało zawalił się jej świat. Dosłownie. Skończyło się dla niej wszystko czym żyła. Nagle straciła cały sens życia, bo to co do tej pory robiła, czyli życie z rodzicami przestało istnieć. Została sama. Nagle spostrzegła, że jej rówieśnicy dawno już pozakładali rodziny, rodzeństwo ma dzieci i swoje małżeńskie sprawy i problemy i w zasadzie nawet nie bardzo ma o czym rozmawiać z koleżankami ze szkoły. Wcześniej nie bardzo jej to przeszkadzało, bo zawsze mogła wrócić do domu i porozmawiać z rodzicami. Zbliżała się do czterdziestki ale była ładną, zadbaną kobietą i z pewnością mogła się jeszcze podobać. Jednak zamiast próbować wyjść do innych ona była już tak zgorzkniała, że nie wierzyła w swoje siły, w to, że ktoś chciałby się z nią spotykać i stwierdziła…że jej powołaniem jest samotność, nic już w jej życiu się nie zmieni i widocznie zawsze już będzie nieszczęśliwa. Czy musiało tak być?Dlatego moja Droga i mój Drogi: jeśli wydaje Wam się, że musicie pozostać całe życie przy rodzicach pomyślcie co Wy zrobilibyście w takiej sytuacji. Bo ona może stać się też Waszym udziałem. Czy naprawdę pragniecie być całe życie sami? A Wami nawet Wasze dzieci się wtedy nie zajmą bo...nie będziecie ich mieli. Ani zatem dzieci nie powinny czuć „takiego obowiązku” ani też rodzicom nie wolno tego od dzieci wymagać. A jeśli tak się dzieje to znaczy, że po którejś stronie jest duży problem. Waszym obowiązkiem jest zrealizować swoje powołanie. Jeśli czujesz się powołana do małżeństwa to znaczy, że masz wyjść za mąż i mieć rodzinę. Opiekować się rodzicami, ale nie być ich wiecznym dzieckiem. Tego Ci robić nie wolno, bo zmarnujesz życie. A co robić w sytuacji gdy rodzice na to nalegają? Delikatnie tłumaczyć i pokazywać jaka jesteś szczęśliwa z kimś. A jak nie akceptują - robić swoje. I nie bać się, że rodziców zasmucisz, zdenerwujesz. Może tak będzie, ale to nie będzie Twoja wina. Powtórzymy jeszcze raz: należy rodzicom pomagać, należy ich odwiedzać i za nimi tęsknić, należy nawet na starość wziąć ich do swojego domu. Ale nie wolno koniecznością pomocy rodzicom tłumaczyć sobie „powołania do samotności”. Bo ani rodzicom nie dogodzicie ani Wy nie będziecie szczęśliwi. Jeszcze innym argumentem jaki zdarza nam się słyszeć to taki, że „nikt mnie nie pokocha” lub „nie nadaję się do związku”. Jeśli tak twierdzisz to zapytamy przewrotnie: skąd wiesz? Skąd wiesz, że jak do tej pory nikt Cię nie pokochał to już nigdy się to nie zdarzy? Nie wiesz co Cię spotka za tydzień, pół roku, rok. Nie wiesz i nie możesz wiedzieć więc się nie zarzekaj. Dlaczego ktoś miałby Cię pokochać? A dlaczego nie? Zrób listę za i przeciw, tylko bądź obiektywny. Wpisz na nią konkretne argumenty dlaczego nie i dlaczego tak. I co? Taki najgorszy nie jesteś, prawda? Jasne, nie jesteś najpiękniejsza i nie jesteś najmądrzejszy, ale jest takie ludowe przysłowie: „Każda potwora znajdzie swego amatora”. Nawet Shrek znalazł żonę. A Ty przecież trochę od Shreka jesteś przystojniejszy, prawda? No właśnie. A zatem nie wiesz czy ktoś nie szuka właśnie kogoś takiego jak Ty. Ja też myślałam, że takiej jak ja nie szuka i mój mąż też tak myślał. A teraz jesteśmy małżeństwem. Jeśli nie byłeś w związku, to nie wiesz czy się nadajesz czy nie. Bardzo rzadko się zdarza, że ktoś nie dojrzał do bycia w związku, ale to raczej kwestia osobowości jako takiej a nie "nieumiejętności". Nie możesz powiedzieć, że nie lubisz szpinaku jeśli nigdy go nie jadłeś. Jeśli zatem nie kochałeś to jak możesz twierdzić, że się do tego nie nadajesz? I wiecie co kochani? Ile razy dostajemy takie listy z twierdzeniem, że ktoś chce żyć bez miłości, że ktoś się nie nadaje itp. to jednego możemy być pewni: że to pisze ktoś kto myśli dokładnie na odwrót. Ktoś, kto bardzo chce kochać i być kochanym. Jak ktoś pisze, że chce nauczyć się żyć bez miłości to mamy 100 % gwarancji, że miłości właśnie najbardziej w życiu pragnie. A wiecie skąd to wiemy? Z autopsji. Kiedy człowiek czegoś w życiu bardzo pragnie a tego nie otrzymuje, kiedy bardzo się stara i robi wszystko by to osiągnąć a mimo wszystko to „coś” od niego nie zależy to przychodzi taki moment, że ma już dosyć. Taka chwila, kiedy nie ma już siły wołać, błagać, szukać. Kiedy jest już tak psychicznie zmęczony, że chce już tylko przestać pragnąć. Myślę, że być może w takim stanie był Jezus w Ogrójcu kiedy wołał: „Ojcze, oddal ode mnie ten kielich.”. Nic nie pomagało na oporność ludu: ani nauczanie ani cuda, nic. Wiedział, że ostatecznym środkiem jest Jego Męka i Śmierć. I już nie mogąc udźwignąć tego ciężaru modlił się o ulgę. I dlatego takie listy są wołaniem o miłość. Bo wydaje nam się, że stosując technikę: "kwaśne winogrona", czyli wmawiając sobie, że to co jest obiektywnie dobre to dla mnie będzie niedobre odczuwamy ulgę. Nie jest tak, prawda? Albo jest na chwilę a w najmniej spodziewanym momencie zmora wychodzi i dusi za gardło. Dlatego nie wypierajmy się miłości. Nie wypierajmy się jej pragnienia. Bo to tak jakbyśmy chcieli zrezygnować z jakiegoś wymiaru swojego człowieczeństwa. Nie da się. I nie zatem do wniosku, że życie w pojedynkę może być wyborem (ktoś decyduje się poświęcić pracy charytatywnej, nauce itp.) lub stanem, w którym znaleźliśmy się wbrew woli. No właśnie i co wtedy? Jeśli czujemy powołanie do małżeństwa powinniśmy szukać nadal. No, ale są ludzi którzy chcą założyć rodzinę, szukają i nie znajdują, znamy przecież takie osoby z naszego środowiska. Co z nimi? Najpierw należy się zastanowić czy mają one realne wymagania co do drugiej osoby, bo czasem różnie z tym bywa. Jeśli tak to czy nie boją się pokochać, czy nieświadomie nie odrzucają innych poprzez swoje zachowanie np. głębokie poranienia, z którymi sobie nie poradzili czy jakieś cechy, które utrudniają wspólne życie (np. jakąś niezaradność życiowa, niezdecydowanie itp.). Jeśli nie – módlmy się i szukajmy dalej. My zawsze zachęcamy, by nie pozostawać biernymi. Powiedzenie: ”Siedź w kącie, znajdą Cię” może było dobre w początkach naszego wieku gdzie się wszyscy na wsi znali i chłopak wiedział w którym domu jakiej dziewczyny się spodziewać ale nie bardzo ma zastosowanie w dzisiejszym zwariowanym świecie. Dlatego my zachęcamy, nie tylko chłopaków ale i dziewczyny, by zawierzając Bogu kwestię małżonka sami także byli aktywni. By „dali Bogu szansę”. By nie izolowali się od ludzi, by nie unikali spotkań towarzyskich. Aby nie odmawiali np. pójścia na wesele jako osoba towarzysząca. A może właśnie na tym weselu okaże się, że ten kolega z osiedla to całkiem fajny, dobrze wychowany chłopak? A może na jakichś imieninach okaże się, że brat koleżanki jest całkiem interesującym mężczyzną, który ma swoją pasję? A może ta szara myszka, na którą nie zwracałeś uwagi to wspaniała dziewczyna, która wiele robi dla innych i piecze pyszne ciasta przy okazji? Nie wstydźmy się poznawać kogoś przez biuro matrymonialne, szczególnie katolickie. Najbardziej „sztandarowym” przykładem małżonków z takiego biura są oczywiście rodzice obecnego papieża ale też wiele bardzo zgodnych, dobrych małżeństw, które nie wiadomo dlaczego wstydzą się przyznać, że w ten sposób się poznali. A przecież tam się jasno określa swoje oczekiwania i preferencje i przychodzą tam poważni ludzie – właśnie w tym celu, więc jaki tu powód do wstydu? Jak to jest, że współczesny świat nie wstydzi się grzechu, wręcz chlubi się z powodu jawnego łamania przykazań a „biuro matrymonialne” budzi zażenowanie. Przyznacie, że to dziwne, prawda? Ostatnio bardzo wiele osób poznaje się też przez internet. Na stronie za pośrednictwem działu „Źródełko” poznało się około 20 małżeństw. Jest też wiele innych, wartościowych, chrześcijańskich portali gdzie szanse trafienia na „swego” człowieka - w sensie wartości i poglądów są ogromne! Oczywiście, internet jest większym ryzykiem niż biuro i dlatego zachęcamy do korzystania ze stron sprawdzonych i takich, o których wiadomo, że mają coś wspólnego z wiarą. Nie bójmy się: nic nie tracimy a możemy zyskać może jakaś wspólnota? Wcale nie jest tak, że to dobre tylko dla studentów czy licealistów. Są też wspólnoty tworzone przez młodzież pracującą, duszpasterstwa postakademickie. Może warto? My sami poznaliśmy się w maleńkiej wspólnocie, gdzie na 10 osób utworzyły się ...cztery małżeństwa! To niezwykłe a dla nas dowód na to, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych a „Duch wieje kędy chce…”. A nawet jak małżonka we wspólnocie nie poznamy to wzbogacimy życie duchowe. A może któraś z koleżanek ze wspólnoty ma brata, którego poznamy odwiedzając ją w domu? Nigdy nic nie wiadomo. Kochani - i jeszcze jedno. Dawajmy sobie nawzajem szanse. Nie można stwierdzić, że „to nie ten człowiek” po pierwszym spotkaniu (pomijamy przypadki ewidentnego chamstwa, cwaniactwa i sytuacje gdzie ktoś jest wulgarny albo otwarcie manifestuje swoje nienajciekawsze poglądy). Spotkajmy się minimum 2-3 razy. Rozmawiajmy ze sobą. Trzeba się bowiem poznać, by podjąć decyzję i nie jest tak, że od pierwszego razu „się wie”. No, ale o tym pisaliśmy już wcześniej. A jeśli już wyeliminujemy wszystkie powody braku małżonka, wypróbujemy wszystkie sposoby i nie znajdujemy odpowiedzi na swoją samotność to pozostaje tylko się modlić by Bóg to jednym z psalmów czytamy: "Bóg spełni pragnienia twego serca". W pierwszym odruchu chciałoby się odczytać te słowa dokładnie tak jak one brzmią. Że Bóg spełni nasze pragnienia założenia rodziny, że da nam poznać tą właściwą osobę. To normalne odczucia, bo to są właśnie pragnienia naszego serca. Jednakże wiemy, że mimo wszystko nie zawsze tak będzie. Jak wtedy odczytywać słowa psalmu? Czy pragnienie serca człowieka może być sprzeczne z pragnieniem Boga np. odnośnie założenia rodziny? A jeżeli tak to chyba jest to jakiś niesamowity dramat, na który Bóg nas skazuje. Czy naprawdę zaspokojenie pragnienia naszego serca w miłości może być nierealne? Nie. Nie, bo gdyby tak było Bóg nie byłby Ojcem miłosiernym. Bóg natomiast - jak już wielokrotnie mówiliśmy wcześniej - nie jest złośliwy. On nie bawi się naszymi uczuciami i nie skazuje nas na bezsensowne cierpienie – choć pewnie w chwilach rozpaczy każdemu z nas zdarzało się tak myśleć. Ale tak nie jest, bo gdyby tak było całe dzieło stworzenia byłoby bez sensu. Może być naturalnie tak, że Bóg, chcąc dla nas zawsze dobra inaczej postrzega to dobro niż my w danej chwili. A zatem obietnicę zaspokojenia pragnienia naszego serca należy rozumieć szerzej. Należy ją rozumieć jako zaspokojenie pragnienia serca w ogóle, nie tylko w tej chwili. Bo na każdym etapie życia mamy jakieś pragnienia i wyrywkowe przeczytanie jakiegoś fragmentu Pisma św. daje nam natychmiastową obietnicę ich spełnienia. Natomiast w tym przypadku chodzi o największe pragnienie serca człowieka, czyli pragnienie Boga. Bóg dając nam zbawienie daje nam obietnicę zaspokojenia właśnie tego największego głodu człowieka - znalezienia się w obecności Boga na wieczność, zbawienia i "przygarnięcia" przez Boga. Bo to jedno, jedyne pragnienie ludzkiego serca jest najbardziej ponadczasowe i niezmienne pośród wszystkich etapów życia i okoliczności, bo do tego przecież sprowadza się cel naszego życia. I dlatego należy modlić się, żeby Bóg zaspokoił to konkretne pragnienie naszego serca i przemienił tą tęsknotę za drugim człowiekiem w tęsknotę za Bogiem i działanie dla innych. Ale takie, by nie był to środek zastępczy, wypełniacz czasu, coś na zapomnienie czy metoda klina tylko autentyczne zaspokojenie serca przynoszące ukojenie i szczęście. Dopiero wtedy nie będzie dramatu gdy Bóg to uczyni, gdy będziemy tego zaspokojenia pragnąć i godzić się na to. Nie wypierajmy się zatem pragnienia miłości: prośmy o nią Boga a On da nam ukojenie. I wtedy nawet „samotność” nie będzie i TomekRedakcja portaluPomoc Wydawało mi się, że znam odpowiedź na to pytanie. Brzmiała ona NIE. Kiedy odeszłam od ojca Jakuba byłam pewna, że już do końca życia będę sama. Po wszystkim co przeszłam, zwyczajnie nie wyobrażałam sobie, abym mogła stworzyć normalny i przede wszystkim oparty na zdrowych relacjach związek z jakimkolwiek mężczyzną. Całą miłość do byłego partnera wlałam w swoje dziecko, które stało się moim jedynym punktem zaczepienia. Właściwie śmiało można powiedzieć, że niemal całe swoje życie i całą swoją codzienność całkowicie podporządkowałam macierzyństwu. Oczywiście początkowo nie widziałam w tym niczego złego, bo Jakub przesłonił mi cały świat. Z czasem jednak zapragnęłam czegoś więcej i wtedy założyłam bloga, a jakiś czas później zaczęłam szyć. Wydawało mi się, że mam wszystko czego potrzebuję do szczęścia. Na samą myśl o ewentualnym partnerze wzdrygałam się i grymasiłam. Nie wyobrażałam sobie, aby do tak zgranego duetu mógł dołączyć ktoś jeszcze. Nie chciałam tego i unikałam wszelkich sytuacji, które mogłyby do tego w jakikolwiek sposób doprowadzić. Nie wierzyłam w to, że po ziemi krzątają się jeszcze porządni mężczyźni, którzy byliby w stanie pokochać nie tylko mnie, ale i moje dziecko; i którzy dodatkowo byliby jeszcze wolni. Nie wyobrażałam sobie, aby jakikolwiek mężczyzna mógł wychowywać moje dziecko. Nie wyobrażałam sobie, aby mógł na nie krzyknąć, nawet w słusznej sprawie. Nie wyobrażałam sobie, abym mogła dzielić swoją codzienność z kimś jeszcze. Budziłam się i zasypiałam wtulona w Jakuba i naprawdę z całego serca chciałam, by tak było już zawsze. I prawdę mówiąc- byłam pewna, że tak właśnie będzie mimo tego, że wielu ludzi wciąż powtarzało mi, że nadejdzie taki magiczny dzień, w którym my pokochamy kogoś, a ktoś pokocha nas. Ot tak, bez powodu, bezgranicznie. Zawsze wybuchałam śmiechem. W ten sposób przeżyłam z Jakubem spory kawał czasu. Spory- biorąc oczywiście pod uwagę jego wiek. Spełniałam się szyjąc ubrania i dodatki, spełniałam się prowadząc bloga, spełniałam się w macierzyństwie. Mimo tego, że napotykaliśmy na mniejsze i większe problemy- wszystko było takie idealne, perfekyjne. Podróżowaliśmy, śmialiśmy się, spacerowaliśmy. Świetnie radziliśmy sobie bez względu na wszystko i wszystkich. Byliśmy bardzo szczęśliwi. STARA MIŁOŚĆ NIE RDZEWIEJE? Nagle spadło na mnie coś, co niektórzy nazywają gromem z jasnego nieba. Uderzyło tak silnie, że początkowo byłam przerażona i odrzucałam od siebie jakiekolwiek opcje na przyszłość. Los jednak chciał, że ów grom z nieba był silniejszy ode mnie i w moim życiu pojawił się ktoś, kto bywał w nim od czasu do czasu już ponad siedem lat temu. Ktoś kto sprawił, że zaczęłam się uśmiechać jeszcze bardziej- szczerzej, mocniej, częściej. Ktoś kto sprawił, że zaczęłam czuć, że naprawdę żyję. W pełni. Ktoś kto sprawił i sprawia nadal, że moje dziecko również się uśmiecha. Ktoś, kto całkowicie odmienił nasze życie, a przy tym również i swoje. Czas leci strasznie szybko. Niedawno wszyscy nakręcali się premierą “50 twarzy Grey’a“, a teraz mamy już drugą połowę kwietnia. Za dwa tygodnie o tej porze będziemy już po przeprowadzce do Gdańska. Wracam do miejsca, które jest mi w jakiś sposób najbliższe i w którym czuję się najlepiej. Do miejsca, które z żalem opuszczałam kilka lat temu. Do miejsca, w którym teraz zostawiłam spory kawałek swojego serca. Tym razem wracam tam jednak z Jakubem. Wracam z całkowitą pewnością, że najlepsze dopiero przede mną. Z pewnością, że robię dobrze. Tym sposobem żegnam się z łatką samotnej/samodzielnej matki. Szczytem hipokryzji byłoby używanie tego określenia prze mnie w tym momencie. Jest przecież ktoś, kto dzieli z nami codzienność. Ktoś kto zasypia i budzi się obok nas. Ktoś kto sprawia, że nasze życie wygląda nieco inaczej niż dotychczas. I o tyle, o ile ta inność jakiś czas temu strasznie mnie przerażała- o tyle teraz wiem, że teraz jestem naprawdę szczęśliwa. I nie. NIE BĘDĘ PRZEPRASZAĆ ZA SWOJE SZCZĘŚCIE. *** Raz jeszcze zapraszam Was do najnowszej gazetki, która wejdzie w życie już za dwa dni! „Czy to prawda ze samotna matka z dziecmi odpycha mezczyzn? Prosze o rozwiniecie tematu samotnych matek i randek” Dobra, temat jest ciekawy, powiązany z tematem granic, który pewnie Autorce komentarza się przyda. Inessa Armand miała 5-ro dzieci. Mimo to Lenin ją kochał, ze wzajemnością i namiętnie. Dlaczego niektóre kobiety mają miłość bez względu na wiek, posiadanie dzieci i swoją wartość obiektywną (zasoby)? Dlaczego bezdzietne, młode, zaradne i niezależne kobiety nie mogą ułożyć sobie życia? Jak myślicie, od czego to zależy? Czy posiadanie potomków, czy wiek albo waga decydują o szczęściu w relacjach/miłości? Proponuję, żebyście podzielili ze mną przemyśleniami, a ja potem opowiem ciekawą i prawdziwą historię. Na jej przykładzie zobaczymy mechanizmy, które powodują, że człowiek/kobieta staje się atrakcyjna… albo nie 🙂 Mała podpowiedź. Stali czytelnicy pamiętają, co robi człowieka atrakcyjnym dla innych ludzi? (Charyzma). Charyzmę nam daje energia. Po prostu przypominam, już mówiliśmy o tym nie raz. A teraz wystarczy przypomnieć sobie, skąd się bierze energia? Kiedy mózg nam ją chętnie daje? Piszcie, postaram się jeszcze dzisiaj napisać ) ❤️️ Polub i udostępnij: 0 20Samotna mama (W Polsce jest już blisko dwa miliony) często nawet nie dopuszcza do siebie myśli o nowym partnerze. Zaabsorbowana swoją pociechą, poświęca jej cały swój czas, jakby chcąc wynagrodzić brak drugiego rodzica. Do tego opieka nad domem i panowanie nad całą sytuacją i satysfakcjonującą go organizacją życia we dwoje. Samotna matka zmaga się z dużym obciążeniem fizycznym i psychicznym. Spoczywa przecież na niej ogromna odpowiedzialność! Musi codziennie podołać wielu obowiązkom, zapewnić przetrwanie sobie i troskliwą opiekę swojemu dziecku. W międzyczasie próbuje znaleźć czas dla siebie. Kiedy samotna mama dojrzeje do decyzji o tym, że chciałaby się z kimś związać, spotyka się często z problemem powszechnego przekonania, że dziecko stanowi przeszkodę w budowaniu nowego związku. Nic bardziej mylnego. Posiadanie dziecka niewątpliwie utrudnia swobodne poszukiwanie partnera, jednak nie czyni jej to mniej atrakcyjną. Wręcz przeciwnie. Samotne matki postrzegane są jako dojrzałe emocjonalnie partnerki, kochające i odpowiedzialne, wzbogacone doświadczeniami z poprzedniego związku. W ostatnich latach obraz samotnej mamy zmienił jednak nieco swoje oblicze. Obok tej, która została sama z przymusu, pojawił się nowy model – samotna mama z wyboru. Jest zwykle niezależna, pewna siebie, dobrze wykształcona i bardzo często wysoko usytuowana. Ma jasny plan dotyczący swojego rodzicielstwa, dziecko pragnie wychowywać samodzielnie i bez ingerencji drugiego rodzica. Często od samego początku radzi sobie sama, wykazuje się więc całkowitą samodzielnością w działaniu i podejmowaniu decyzji. Szybko reaguje na pojawiające się kłopoty, działa zdecydowanie i stanowczo nawet wtedy, gdy nie bardzo wie, co zrobić. Są mamy, którym samotność nie przeszkadza, doskonale radzą sobie z trudnościami samotnego macierzyństwa i wystarcza im miłość rodzicielska. Jednak większość samotnych matek chciałyby mieć u swego boku kogoś bliskiego. Kogoś,kto zapewni im poczucie bezpieczeństwa. Znudziły im się kolory samotności – do której często się nie przyznają. Szukają świadomego i odpowiedzialnego faceta na dobre i złe, który będzie wsparciem w tej trudnej drodze. Nie ulega wątpliwości, że samotne rodzicielstwo to zagadnienie ważne społecznie. Rodzic bez pary ma przed sobą nie lada wyzwanie, któremu dzielnie stawia czoła. Truda sytuacja, którą wybrał sam, bądź którą musiał zaakceptować nie umniejsza wcale jego szans na znalezienie miłości. 2015-02-05 Pora raz na zawsze rozprawić się z mitami o samotnym macierzyństwie. Przeczytaj dlaczego – zdaniem samotnych mam - nie warto im wierzyć. Samotne macierzyństwo sprzyja powstawaniu stereotypów. Każdy z nas je słyszał, a większość przynajmniej raz w życiu wyraziła opartą na nich opinię. Tymczasem obiegowe opinie na temat samotnego rodzicielstwa najczęściej nie są prawdziwe, za to są bez wątpienia krzywdzące. Pora obalić najpopularniejsze mity: matki wychowujące samodzielnie dzieci uchylają dla nas rąbka tajemnicy i tłumaczą, dlaczego większość rzeczy, które myślimy o samotnym macierzyństwie to... bzdura. Mit nr 1: Samotne matki to nisza Nic bardziej mylnego! Z danych GUS-u z 2014 roku wynika, że w rodzinach z jednym rodzicem wychowuje się 22 proc. polskich dzieci poniżej 17 roku życia. Opiekę nad nimi sprawują najczęściej samotne matki – 20 proc. dzieci mieszka właśnie z kobietami, a niespełna 2 proc. z ojcami. Wiemy też, że kobiety wychowujące samodzielnie dzieci w miastach najczęściej nie ukończyły 50 lat – odwrotnie niż na wsiach, gdzie 53 proc. samotnych mam ma ponad 50 lat. Mit nr 2: Samotne mamy szukają tatusia Samotne matki to najczęściej kobiety z historią nieudanych związków, nie spieszy im się do powtórki. Najczęściej podkreślają, że wolą wychowywać dziecko samodzielnie, niż zaryzykować kolejny nieudany związek. Zazwyczaj są ostrożne i nieufne: - Wolę być sama z Kubą – mówi Kasia, rozwódka. - Nie chcę walki i kłótni, mam dość zaspokajania potrzeb dorosłych facetów. Wolę stworzyć synowi szczęśliwy dom. Oparty na szacunku. Samotne matki nie polują na facetów i nie próbują ich usidlić. Niektórym brakuje towarzysza dla siebie, kogoś dorosłego, z kim mogłyby dzielić się radościami i smutkami, chcą kogoś poznać, ale nie szukają mężczyzny po to, by był ojcem dla ich dziecka. Zwłaszcza, że dziecko często ma ojca, który jest wciąż obecny w jego życiu. Co więcej – wbrew krzywdzącym opiniom – samotne mamy bardzo wysoko stawiają poprzeczkę dla swoich potencjalnych partnerów: taki mężczyzna będzie częścią życia ich dzieci, musi być naprawdę tego warty. Mit nr 3: Ja bym nie dala rady być samotną mamą! Agnieszka, samotna od samego początku macierzyństwa (mąż odszedł, kiedy była w ciąży) irytuje się, kiedy słyszy takie zdania padające z ust innych kobiet. A – jak przyznaje – słyszy je bardzo często. - Każda matka dałaby radę i zrobiłaby to dla swojego dziecka – przekonuje. - Nie ma wyjścia. Po prostu idziesz do przodu. To życie. Fakt bycia samotną mamą nie zmienia faktu, że kobieta chce stworzyć szczęśliwą rodzinę – nawet jeśli w jej przypadku rodzina to ona i dziecko/dzieci. Stara się tak samo bardzo, a częściej jeszcze bardziej. Mit nr 4: Wiem, jak to jest, bo mój mąż dużo pracuje Takie zdanie z ust kobiety, która formalnie nie jest samotna potrafi bardzo zirytować. Kasia tłumaczy dlaczego: - Nie, nie wiesz, jak to jest. Nie masz o tym pojęcia! Nie musisz polegać tylko na sobie w najważniejszych kwestiach. Przestań tak mówić, to mnie obraża – kończy ze złością. Mama prawdziwie samotna, taka, która nie ma pomocy od partnera lub byłego partnera, może liczyć tylko na pomoc przyjaciół i rodziny, a zdarza się przecież, że nie ma mieszkających w pobliżu krewnych, a znajomi odsunęli się od niej, kiedy została sama i przestała mieć dla nich czas na każde zawołanie. Dla niej nagła choroba dziecka, wyższy niż zwykle rachunek za gaz czy nagły wieczorny smutek to problemy, z którymi musi zmierzyć się sama. Mit nr 5: Samotna mama = nieszczęśliwa kobieta To kolejny stereotyp na temat samotnych matek. Wyjaśnialiśmy już, że wiele z nich jest szczęśliwszych po zakończeniu nieudanych związków. Samotna mama woli wychowywać dziecko samotnie niż z partnerem, który był nieodpowiedzialny lub okrutny. - Samotna mama też może być spokojna i spełniona – przekonuje Agnieszka. - Mam w internecie grupę wsparcia na forum dla innych samotnych mam i naprawdę nie ma tam samych cierpiętnic. Jasne, niektóre z nas tęsknią za miłością, niektórym jest trudniej niż innym, każda z nas miewa gorsze dni, ale też najnormalniej w świecie cieszymy się z fajnych rzeczy, które spotykają nas lub nasze dzieci. Agnieszka twierdzi, że samotne matki bardzo stawiają na rozwój osobisty: - Dokształcamy się, czytamy ważne książki i bierzemy udział w warsztatach, bo wiemy, że musimy się starać bardziej, żeby być naprawdę mądrymi i dobrymi rodzicami dla naszych dzieci – tłumaczy. Mit nr 6: Dzieci z niepełnych rodzin na pewno wyrosną na skrzywionych dorosłych Ta opinia jest szczególnie bolesna dla każdej samotnej matki. Każda kobieta, która musi samodzielnie wychowywać dziecko martwi się, czy dziecku nie brakuje drugiego rodzica, czy ona wystarczy, żeby jej dziecko wyrosło na szczęśliwego człowieka, który będzie umiał budować dobre relacje z innymi ludźmi. Dla osób wygłaszających takie opinie Agnieszka ma jedną odpowiedź: - Serio? Dajcie spokój! Moje dziecko będzie mniej skrzywione wychowując się tylko ze mną, niż gdyby miało mieszkać z ojcem pijakiem albo facetem, który nie szanuje jego mamy – mówi. Dorastając w bezpiecznym, pełnym miłości i opartym na szacunku środowisku, dziecko ma większe szanse wyrosnąć na szczęśliwego i niezaburzonego człowieka, niż gdyby miało mieszkać z dwojgiem nieszczęśliwych rodziców – uważa Kasia. - Czy bywa ciężko? Tak. Czy chciałybyśmy, żeby ktoś nas czasami odciążył? Tak. Ale są dużo gorsze rzeczy niż samotne rodzicielstwo. Dużo gorsze rzeczy niż życie z kimś, kogo kocha się najbardziej na świecie. I to ze wzajemnością – czyli tak, jak to wygląda w naszych domach – mówi Agnieszka. Przeczytaj też: Gwiazdy nie wstydzą się samotnego macierzyństwa Gdy mama i tata się rozstają Jestem mamy i taty. Nawet po rozwodzie!

czy samotna matka ma szanse na miłość